27 kwi 2013

Historia Do Rzeczy maj 2013





















Tygodnik Lisickiego ma trochę ciekawych materiałów do przeczytania. Redakcja jest co prawda prawoskrętna jak korkociąg, ale nic nie szkodzi. Ich konserwatywne podejście w małych dawkach
jest całkiem strawne. Oczywiście nużą mnie jako czytelnika, gdy wpadają w te pompatyczne, chrześcijańskie tony: cierpienie, przedmurze, mesjanizm, poświęcenie.
Robi się ciekawiej gdy pojawia się zimnokrwista, egoistyczna Narodowa Demokracja.


Już od ładnych paru lat prasa liberalno - lewicowa to nudne flaki z olejem.
Ja rozumiem, że czasem redakcja czasopisma (prawicowego czy lewicowego) dla swoich celów
obraża lub drażni swoich czytelników. Spoko... Jednak nie wybaczam, gdy jakaś gazeta nawet
nie stara się ukryć faktu, że traktuje swych odbiorców jak kretynów.


Ten komiks na ostatniej stronie jest tani i naiwny. Oderwany od realiów.
Spięcia pomiędzy Polakami i Rosjanami rzeczywiście pewnie miały
miejsce, ale raczej na Ziemiach Odzyskanych przy podziale mienia
poniemieckiego (np: wyposażenie zakładów przemysłowych).
Taki friendly fire czasem może się zdarzyć.

Pomijam tu spięcia podziemia lojalnego wobec rządu w Londynie, a oddziałami
NKWD oraz UB i LWP. Jednak to miało miejsce na terenie Polski centralnej.
Rząd w Londynie nie uznawał polskości Wrocławia i Szczecina.
Cóż za brak ambicji!




Aleja Zasłużonych



Zanim sforsowano Odrę



Ziemie Odzyskane


















Plan Piętnastoletni

Plan rozwoju gospodarczego zaproponowany przez ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego.












































































24 kwi 2013

13 BLACK SABBATH






















Proszę siadać








































Aleja Zasłużonych







cudownie niepoprawni








Mieczysław Moczar




















Podobają mi się słowa jakie padają na końcu filmu:

"Fajne chłopaki. Szkoda, że nie idą z nami..."







Grzegorz Korczyński








Bolesław Piasecki












Ryszard Gontarz







Ryszard Filipski







Stanisław Skalski






Wojciech Jaruzelski







Czesław Kiszczak



















23 kwi 2013

Mleko się rozlało








                                                        płk Aleksander Makowski



Funkcjonariusz Departamentu I MSW. Absolwent Ośrodka Kształcenia Kadr Wywiadowczych (1972–73). Ukończył studia podyplomowe LLM Harwardzkiej Szkoły Prawa (1975–76). Doktor nauk prawnych Instytutu Nauk Prawnych PAN (1978). W latach 1985–88 naczelnik Wydziału XI Departamentu I MSW. Negatywnie zweryfikowany w 1990 r. i zwolniony ze służby wywiadu. W latach 1992–2007 współpracownik Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa i wywiadu wojskowego WSI.
Miał opinię jednego z najzdolniejszych oficerów PRL-owskiego wywiadu. Był też jedną z najmocniej napiętnowanych osób, które pojawiły się w tzw. Raporcie Macierewicza.















Prezydent Aleksander Kwaśniewski w latach 1997 - 2005 był zwierzchnikiem
generała Marka Dukaczewskiego. Moim zdaniem to ekipa Kwaśniewskiego
stworzyła system polityczny, który się zdegenerował i zawalił po aferze Rywina i
pomniejszych skandalach (Starachowice, Pęczak). Sposób sprawowania władzy był już
tak dziadowski, że padł na twarz, a jego miejsce jesienią 2005 zajęła Czwarta RP.

Pośrednio to ludzie Kwaśniewskiego i SLD przyczynili się do umocnienia Kaczyńskich i
Maciarewicza. Osobiście mało mnie obchodzą zagraniczne operacje wywiadu. Bardziej mnie
obchodzi, że WSI de facto utrwalało populistyczną ordynację wyborczą do sejmu.
Dla takich krzykaczy jak Maciarewicz, Niesiołowski, Palikot obecna ordynacja jest 
wręcz wymarzona. Ordynacja 460 JOW była by bardziej wymagająca.

Mam nadzieję, że generał Marek Dukaczewski już nie pali się do doradzania
Ruchowi Palikota. Przecież Ruch Palikota to porażka, kompromitacja i 
ogólnie piękna katastrofa. To już Ruch Narodowy jest bardziej poważny.






























20 kwi 2013

Skrzyżowanie Anielewicza i Piaseckiego











Skrzyżowanie Anielewicza i Piaseckiego

 

autor: Wojciech Łazarowicz 

18 kwietnia 2013

 

Ciekawy artyk opublikowany na przewodnim portalu opinii NaTemat.pl    

 

***


  Mój ojczym znał Mordechaja Anielewicza, bo chodził z nim do jednej klasy w żydowskim gimnazjum. Mój ojciec był zaś antysemitą, pilnym uczniem, a potem współpracownikiem Bolesława Piaseckiego, współzałożyciela ONRu. Dorastanie w nieustannym polemicznym sporze z oboma – ojcem i ojczymem, dało mi unikalną chyba perspektywę spojrzenia na relacje polsko-żydowskie. Postanowiłem - nie bez uzasadnionych obaw – parę słów o tym napisać.

 

 

 

 

 

Wydarzenia marcowe 1968 

 

 

 

 

 

 Mój ojczym kolegował się z Anielewiczem, ale nie łączyła ich przyjaźń. Zbliżała wprawdzie lewicowa wrażliwość, ale o ile Mordechaj należał do organizacji socjalistyczno-syjonistycznej, to mój ojczym był zaprzysięgłym komunistą. Anielewicz nie był specjalnie religijny, ale przywiązanie do tożsamości żydowskiej było dla niego kluczowe – był przecież syjonistą. Ojczym wspominał, jak Anielewicz miał do niego żal za głupie manifestacje antyreligijne, bo ojczym wraz z innymi młodymi żydowskimi komuchami przywiązywali gołębiom czerwone wstążeczki do nóżek, by potem wypuścić je wewnątrz Wielkiej Synagogi na Tłomackiem - ku zgorszeniu bogobojnych Żydów. Wiadomo, ideowi komuniści pogardzali zabobonem, a do ortodoksyjnych rabinów mieli stosunek taki, jak Magdalena Środa do Tadeusza Rydzyka. Ojczym opowiadał, że Mordechaj Anielewicz zmieniał swe poglądy polityczne zanim przystał do Haszomer Hacair, ale żaden z jego ideowych wyborów nie wychodził poza ramy tożsamości żydowskiej.

 

 

 

 

 Po zdaniu matury, mój ojczym wrócił do rodzinnego Lwowa, gdzie Anielewicz go odwiedził wkrótce po wybuchu wojny. Szybko miał się silnie rozczarować porządkami sowieckimi we Lwowie, i spiesznie wrócił do Warszawy. Zresztą, wielu Żydów którzy uciekali najpierw przed Niemcami na wschód, poznawszy uroki Kraju Rad wracali ufając, że Niemcy to jednak naród kulturalny.
 
Tyle wspomnień o Anielewiczu przekazał mi ojczym, nie znam niestety więcej szczegółów ciekawych dla biografów. Zarówno znajomość z Anielewiczem, swoje pochodzenia, jak i inne, dalece bardziej bolesne wspomnienia, mój ojczym od siebie oddalał. Nawet swojemu rodzonemu synowi nie wspomniał o żydowskim pochodzeniu, ale tę lukę informacyjną skwapliwie uzupełnili koledzy mego ojca w marcu 1968 roku. No właśnie, pora poświęcić kilka słów memu ojcu. 
 Mój ojciec pochodził „znad Niemna” - bo jego rodzinny dom stał zaledwie kilka kilometrów od Bohatyrowiczów tak poetycko odmalowanych przez Orzeszkową. Zresztą Łazarowicze to była taka sama szlachta zagrodowa, jak Bohatyrowicze. Przywiązani do polskości i ultrakatoliccy. Mój ojciec urodził się w już w Wilnie, gdzie dziadek studiował, a potem pracował w starostwie wioleńsko-trockim. Przetrwawszy okupację w rodzinnej wsi, po wojnie rodzina wyjechała na tak zwane ziemie odzyskane. Ojciec dorastał więc pośród malowniczych mazurskich jezior, które memu dziadkowi wydawały się „jakieś takie byle jakie”. Czy to frustracja z powodu utraty kraju rodzinnego, czy osobista zapalczywość (której mam nadzieję nie odziedziczyłem) – dość, że w dziadku wzmógł się maniakalny antysemityzm. Pamiętam, że zamiast opowiadać nam, czyli wnukom, jakieś sympatyczne historie znad Niemna, wciąż ekscytował się szachrajstwami, jakich mieli się dopuszczać Żydzi wobec Polaków przed wojną. Dość powiedzieć, że to co Żydów spotkało w czasie wojny, dziadek uznawał za bicz boży. Napawało to niesmakiem nawet mojego ojca, który bezskutecznie tłumaczył dziadkowi wręcz heretycki charakter takich wywodów. ...A mój śp. tatuś był silnie wierzący, czytał brewiarz, pisał felietony do prasy katolickiej i udzielał się w stowarzyszeniu Pax. Tam wypatrzył go sam Bolesław Piasecki, założyciel ONR Falangi. Widział w mym ojcu dobrze rokującego ucznia, bo ściągnął go z Ełku do Warszawy, załatwił mieszkanie i pracę. Ojciec był lekarzem, ale rozwijał także swą publicystyczną karierę pod skrzydłami szefa propagandy PAXu, a przedwojennego szefa bojówek ONR Falangi – Zygmunta Przetakiewicza. „Bolesław” był dla ojca mentorem, zaś „Zyzio” jakby dobrym wujciem.





 

Kariera polityczna mego tatusia pod kuratelą ideologa faszystowsko-marksistowskiego, oraz przesympatycznego ponoć bandziora postępować musiała znakomicie, ale niestety nastąpiła katastrofa. Spłodziwszy troje dzieci w sakramentalnym związku, mój bogobojny tatuś oddalił się był w kierunku pewnej absolwentki szkoły baletowej – bo uznał, że bardziej niż uroki licznego potomstwa, pociągają go „kobiety fascynujące”. Sam Bolesław Piasecki prowadził mediacje z moją mamą próbując zapobiec rozwodowi. Poniekąd słusznie zakładał, że pozostawienie żony z trójką dzieci stanowi przeszkodę w karierze politycznej zaangażowanego katolika. Jednak, jako że afekt tatusia nie stygł, doszło jednak do rozwodu. By zaś sprawa nie zakończyła się kompletnym skandalem, Piasecki odebrał od obojga byłych (w świetle prawa, ale nie religii) małżonków uroczystą przysięgę pozostania w stanie bezżennym, czyli do utrzymania statusu separacji. Bardzo śmieszą mnie te ceregiele starego krętacza, by kurwiącego się pupilka uchronić przed stygmatem rozwodnika. Śmiech mnie ogarnia tym większy, jeśli pomyślę, że moja mama wychodząc potem za Żyda, złamała świętą przysięgę złożoną samemu Bolesławowi Piaseckiemu. No przyznacie, że jest to zabawne, a okazji do śmiechu w całej tej historii jest niewiele...

 

 Troszkę się rozpisałem, bo mam słabość do historii pełnych paradoksów, a taką wydaje mi się moje własne dzieciństwo. Co drugą niedzielę spędzałem u ojca i doprowadzałem go na skraj ataku apopleksji powtarzając z niewinna miną to, co zasłyszałem od ojczyma. Ojczym zaś pojękiwał bezsilnie dyskutując z przekazywanymi przeze mnie kontrargumentami. Ojciec był po żmudzińsku zapalczywy i wyprowadzony z równowagi krzyczał; ojczym zaś miał powierzchowność podobną do Woody Allena, więc osaczony, pojękiwał i gestykulował. Nie bawiła mnie raczej, ale intrygowała taka symultaniczna dyskusja Żyda oraz narodowca – każdy z nich miał swoje grzechy, swoje słabizny w tym sporze. Ojciec z ojczymem spotkali się osobiście tylko raz w życiu, na gruncie eksterytorialnym, bo podczas protestanckiego pogrzebu jednej z moich dalekich ciotek o niemieckich korzeniach. Pamiętam, że panowie byli wobec siebie uprzedzająco grzeczni, i taktownie nie poruszyli żadnego z tematów, o które spierali się przecież żarliwie od lat – za moim pośrednictwem.

 

 Relacje polsko-żydowskie „przerobiłem” dość gruntownie i roszczę sobie pretensje do znawstwa w tym temacie. Jednak w przededniu rocznicy wybuchu Powstania w Gettcie powstrzymam się przed konstruowaniem jakichś powierzchownych uogólnień. Sam - wyspowiadawszy się zarówno z antysemityzmu, jak i żydokomuny – zachęcam wszystkich do spokojnego zmierzenia się z historią własnej rodziny, własnego kraju. Z mojego doświadczenia wynika, że choć czasem nieprzyjemnie jest dowiedzieć się rzeczy przykrych, tragicznych, czy wręcz haniebnych, to ostatecznie wszystko da się zrozumieć. A warto, bo satysfakcja jest naprawdę spora. 


 Zakończę te nieco górnolotne wynurzenia dotyczące rachunków z historią przykrą dla mnie osobiście konstatacją. Otóż mam wrażenie, że los polskich Żydów obchodzi nas głównie w kontekście pytania o nasz własny antysemityzm, oraz antysemityzm naszych dziadków. Czy byli bohaterami, czy szumowinami? Czy Żydzi dostali od nas dostateczną pomoc, czy nie? Na ile na nią zasłużyli? Im spór zagorzalszy, tym bardziej zdaje się uciekać jego podmiot – kilka milionów istnień ludzkich. Trochę tak, jakby cierpienie i śmierć Żydów była dla nas ważna o tyle tylko, o ile stanowi sprawdzian moralności nas samych, Polaków. Jeśli to spostrzeżenie jest trafne, czego się obawiam, to świadczyłoby źle nie o naszych przodkach, ale o nas samych. 

 Warto byśmy - jako naród - chcieli poznać i zrozumieć naszą przeszłość, ale teraz - jako ludzie - chciejmy po prostu współczuć.