24 lut 2013

Trzeba siać


















Kultura (z łac. colere = "uprawa, dbać, pielęgnować, kształcenie") – termin ten jest wieloznaczny, pochodzi od łac. cultus agri ("uprawa roli"), interpretuje się go w wieloraki sposób przez przedstawicieli różnych nauk. Kulturę można określić jako ogół wytworów ludzi, zarówno materialnych, jak i niematerialnych: duchowych, symbolicznych (takich jak wzory myślenia i zachowania).   źródło: Wikipedia










Poniższy tekst pochodzi z portalu T Mobile Music.




Jarosław Szubrycht     3 XI 2012


SZUBRYCHT SZUMI: Underground


Jeśli kot na śniadanie, to na kolację death metal.


 Skończyłem czytać "Jaskinię hałasu", czyli Wojtka Lisa i Tomka Godlewskiego opowieść o pierwszych, formacyjnych latach polskiego metalowego undergroundu. Nie jest idealna – sporo w niej niepotrzebnych powtórzeń, niemało błędów redakcyjnych i językowych, trochę bałaganu spowodowanego brakiem weryfikacji materiałów (kiedy jeden z bohaterów mówi, że było tak, a drugi, że inaczej, dobrze byłoby nie zostawiać tego czytelnikowi do rozstrzygnięcia), ale co tam… wzruszyłem się. Przypomniałem sobie swoje pierwsze, jakże chwiejne kroki w podziemiu, pierwsze znajomości na drugim końcu Polski i świata, radość z otrzymania przesyłki z niemożliwymi do zdobycia w oficjalnym obiegu nagraniami. 


Oto na przykład wyczytałem w fanzinie z Norwegii, że prawdziwym kultem jest debiutancki album czeskiego zespołu Master's Hammer, zatytułowany "Ritual". Od razu zapragnąłem go posłuchać – ale skąd ma zdobyć taki "Ritual" nastoletni mieszkaniec beskidzkiego miasteczka w 1991 roku? Zacząłem od tego, że w listach do braci-metalowców z którymi utrzymywałem stały kontakt (kilkadziesiąt w porywach do kilkuset osób w latach 1989 – 2001) wypytywałem: Słyszałeś może o Master's Hammer? Masz? Znasz kogoś, kto ma?








 Kilka tropów okazało się fałszywych, ale w końcu, jakieś dwa, trzy miesiące później przyszło pierwsze trafienie – z Meksyku! Kolega Alberto Jimenez pisze, że owszem, ma. Nie oryginał, ale kopię niezłej jakości. I że prawdą jest jakoby "Ritual" posyłał niewiernych na kolana, więc jeśli chcę, to on z najdzikszą przyjemnością mi to nagra. W zamian poprosi o udostępnienie demówek Vadera i Imperatora, a może koncertówki Kata. Te rzeczy przyjaciele z zagranicy brali najchętniej, ale równie dobrze mógł na mojej liście znaleźć interesujący go longplay formacji z Kolumbii, tak po prawdzie to już nie pamiętam. W każdym razie wtedy wiedziałem co robić. Kupiłem w Pewexie dziewięćdziesiątkę uznanej japońskiej firmy, nagrałem co sobie Meksykanin życzył, po czym… malutkim śrubokrętem rozkręciłem kasetę i ostrożnie, żeby niczego nie uszkodzić, wyciągnąłem taśmę, nawiniętą na jeden z tych dwóch wałeczków. Cienkim drucikiem (z izolacją, by nie zniszczyć taśmy!) połączyłem wałeczki, żeby się nie rozjeżdżały i całość wpakowałem w sporządzone własnoręcznie tekturowe etui, które szczelnie owinąłem taśmą klejącą. Taki pakunek, o grubości poniżej centymetra, wpakowałem do koperty razem z listem do kolegi, dorzuciłem garść flyersów (kserowanych ulotek reklamujących fanziny, zespoły, festiwale metalowe), które nie tylko informowały o tym i owym, ale dodatkowo chroniły cenny ładunek - i zaniosłem rzecz na pocztę.


 Minęły kolejne dwa miesiące. A jeśli nie miałem szczęścia, bo poczta zabałaganiła lub Alberto miał za dużo innych zajęć, to może nawet i cztery. Wreszcie jest! Długo wyczekiwana przesyłka z Meksyku! Odbieram ją z poczty, która mieści się tuż obok ogólniaka, na długiej przerwie. Czytam list, oglądam flyersy i jak na szpilkach siedzę na pozostałych lekcjach, bo już wiem, że przyszedł mój upragniony "Ritual", już za chwilę będę mógł go posłuchać! Biegnę do domu, siadam za biurkiem i… taśma, wałeczki, kaseta, śrubokręt… Delikatnie, precyzyjnie, z trudem opanowując drżące z ekscytacji dłonie, składam wszystko do kupy. W końcu jest! Kaseta z debiutem Czechów z piekła rodem! Kręci się w moim magnetofonie!!!

 Dziwne to były czasy. Nie lepsze niż teraz - staram się nie dać zaślepić nostalgii i tęsknocie za smarkatą beztroską. Ale ten underground, ten nasz oddolny ruch, był czymś naprawdę wyjątkowym. Koledzy punkowcy zarzucali nam co prawda bezideowość, bo oni robili mniej więcej to samo, tyle że mieli programy polityczne i długie listy postulatów, a my rzekomo wyłącznie ucieczkę w muzykę i jej bajkowo-horrorową otoczkę. Czas jednak pokazał, że nie mieli racji, nie do końca... Nauczyliśmy się bowiem nie tylko tekstów Kata na pamięć, ale i tego, jak się organizować, jak wydawać gazetkę, zrobić koncert, albo i duży festiwal. Nauczyliśmy się współpracy – w zespołach, ale i w znacznie większych, choć nieformalnych strukturach. Szlifowaliśmy język angielski. Zdobywaliśmy przyjaciół, w kraju i na świecie. Do dzisiaj nie ma właściwie większego miasta w Polsce, w którym nie znałbym jakiegoś załoganta ze starych, heroicznych, undergroundowych czasów. I choć od 20 lat się nie kontaktowaliśmy, wiem że w razie potrzeby u każdego z nich mógłbym liczyć na kąt do spania, coś na ząb i coś mocniejszego do popicia - tak silne to były więzy.


Skończyłem czytać "Jaskinię hałasu" i raptem parę dni później, w zacnym towarzystwie Petera z Vadera, Patryka z Blindead i Irka z Kata, wylądowałem na kanapie telewizji śniadaniowej, choć przecież redaktor Wilk przestrzegała mnie, żeby tego nie robić… Wciśnięci pomiędzy wstrząsający materiał o przekleństwie PMS-u a degustację kurczaka faszerowanego wątróbką, wysłuchaliśmy kilku miłych słów z ust państwa redaktorstwa Wellman & Prokop, po czym prześliznęliśmy się po paru okołometalowych stereotypach. Było o jedzeniu kotów i kulcie diabła, ale też rzucaniu bielizny na scenę, podwójnym dnie tekstów, a nawet wychowywaniu dzieci. Wszystko szybko, wszystko pobieżnie. Uśmiech, ukłon, uścisk dłoni, reflektory gasną, dziękujemy.


 Jakiś złośliwiec na jednym z metalowych forów skomentował, że całą tę naszą blisko dwudziestominutową pogawędkę dałoby się streścić w słowach:
- Dzień dobry panowie, czy to prawda, że jesteście fajni?
- Tak, to prawda, jesteśmy fajni.

 Czy próbuję tłumaczyć się z wizyty w studiu "Dzień Dobry TVN"? Czy żałuję? Wręcz przeciwnie. Jestem bardzo wdzięczny Marcinowi za ten temat i zaproszenie nas wszystkich. I chętnie pójdę jeszcze raz. Ja wam zawsze, wszystko wyśpiewam ;-)
Bo jeśli jakiś zagorzały fan metalu spodziewał się, że na kanapie TVN-u wyjawimy skrywane dotąd tajemnice, że przedstawimy sensacyjne anegdoty lub prawdy objawione, których świat nie widział, to proponuję zejść na ziemię. Jeśli dorosły facet liczy na to, że goszczący w takim programie muzyk udzieli mu odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytania ludzkości, przeprowadzi dowód na istnienie (bądź nie) Boga, podyktuje przepis na dietę-cud, po czym ostatecznie rozstrzygnie kwestię odnawialnych źródeł energii, to powinien się o siebie martwić.
Nie poszliśmy tam nawracać nawróconych. Nie poszliśmy nawet po to, by oznajmić milionom mniej lub bardziej przypadkowych widzów, że jesteśmy fajni. Choć oczywiście jesteśmy – najfajniejsi.


My tam poszliśmy po to, żeby powiedzieć, że w ogóle jesteśmy.

 Dobrze pamiętam, co było nawozem, na którym polski metalowy underground przełomu lat 80. i 90. urósł tak potężny, że od lat nie daje się wyplewić przelotnym muzycznym modom, czy medialnej niełasce. Dzięki czemu zaowocował tak świetnymi zespołami i pięknymi, międzynarodowymi karierami Vadera, Behemotha, czy Decapitated. Doskonale to pamiętam, ale "Jaskinia hałasu" potwierdza. Otóż do fenomenalnego wręcz rozwoju polskiej sceny i subkultury metalowej w tamtym czasie przyczyniły się audycje radiowe - w Programie Trzecim i Drugim Polskiego Radia, prowadzone przez takich wojów ekstremalnego podziemia jak Wojciech Mann, Marek Gaszyński czy Roman Rogowiecki – oraz artykuły w harcerskim tygodniku "Na przełaj". Bo owszem, w 1991 roku potrafiłem już namierzyć płytę czeskich blackmetalowców w Meksyku, ale dwa, trzy lata wcześniej nie wiedziałem jeszcze, że coś takiego jak underground w ogóle istnieje, że gdzieś tam są setki, tysiące młodych ludzi, którzy mają takie same potrzeby i zainteresowania jak ja.

 Świat się bardzo zmienił. Powiedzieć, że komunikacja dzisiaj jest łatwiejsza, to nic nie powiedzieć. Czasy "Na przełaj" od epoki "Dzień Dobry TVN" dzieli cały kosmos. Dzisiaj cała dyskografia Master's Hammer jest w zasięgu jednego kliknięcia, wystarczy chcieć ją znaleźć i wiedzieć, czego się szuka. No właśnie – trzeba to wiedzieć.


Jestem pewien, że Nergala w "Pytaniu na śniadanie" (no, jego to właściwie wszędzie), Titusa w "Bitwie na głosy" i nas w "Dzień Dobry TVN" oglądają nie tylko życzliwie znudzeni znajomi, ale i młodzi ludzie, którzy nie tylko o nas, ale i o ekstremalnym metalu nigdy nie słyszeli. Może w ogóle nie interesują się muzyką, bo znają tylko taką z samochodowego radia wuja, albo z pobliskiej dyskoteki, więc doszli do jedynie słusznego wniosku, że to nie dla nich. Ale może będą chcieli się dowiedzieć, co tak naprawdę robią i o czym mówią ci dziwni i niespodziewani - zważywszy na charakter programu i porę - goście? Może przejmą pałeczkę w sztafecie pokoleń…

Trzeba siać.










































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz