5 lis 2017

Kazimierz Mijal








– Nie ma Pan poczucia, że idea, którą wcielał Pan w życie, legła w gruzach?
– Mówi się, że komunizm przegrał, nie zdał egzaminu, że marksizm na półkach historii i inne takie głupstwa, teoretyczne bzdury! W rzeczywistości toczy się podskórna walka rewolucyjna, wybuch jest nieunikniony. Kapitalizm jest na drodze do upadku i to dla mnie nie ulega żadnej wątpliwości. I komunizm zwycięży.
– Co więc się stanie?
– I w Polsce, i w Europie przewrót jest nieunikniony. Teraz jest kolej na obalenie kapitalizmu i stopniowe przejście do rewolucyjnego socjalizmu i komunizmu. Moja książka „Główna przyczyna klęski rewolucyjnego socjalizmu” poszła i do Chin, i do Libii, i na Kubę, i do Moskwy. W Chinach rozpoczęli kampanię studiowania marksizmu i muszą sobie odpowiedzieć, czy Mijal ma rację, czy nie ma. Tę książkę trzeba by przetłumaczyć i wydać. Przecież ona byłaby światowym bestsellerem, bo w niej jest wszystko wyjaśnione! Z punktu widzenia teoretycznego, marksistowskiego – nie do obalenia.
– Może Marks jest już nieaktualny?
– W rankingu BBC zrobionym w Internecie Marksa wybrali na Myśliciela Tysiąclecia! Czy to znaczy, że głupcy w tym Internecie pracują?! Wybrano go, bo odkrył dwie rzeczy, które przyjęła cała nauka wszechświata: materialistyczny pogląd na świat i wartość dodatkową; uzasadnił, że nie ma kapitalizmu bez wyzyskiwanego proletariatu. Marks przewidział nawet globalizm, teraz to naukowcy odczytują!
Na bocznicy
 – Dla Pana wojna skończyła się w sierpniu 1944 roku, kiedy dotarł Pan z Warszawy do Lublina. Co robił Pan później?
– W styczniu 1945 roku Bierut skierował mnie do Łodzi. Trochę się zdziwiłem, ale mi wytłumaczył, że skoro Warszawa jest zniszczona, to Łódź staje się bardzo ważnym miastem. Tam przed wojną bardzo silną pozycję mieli PPS-owcy, a my chcieliśmy nim kierować i dlatego ja powinienem tam pojechać.
– Długo był Pan w Łodzi?
– Dwa lata, do 1947 roku.
– Pan, jeden z założycieli PPR, I sekretarz partii w Krakowie, sekretarz Krajowej Rady Narodowej, przyjaciel Findera, Bieruta, Jóźwiaka, trafia na dwa lata do Łodzi?! Przecież to było zesłanie!
– Hmm? Bo widzicie, ciągle trwał mój konflikt z „Wiesławem”. Naraziłem się Gomułce, krytykując go jeszcze w 1944 roku. On mnie nie cierpiał! Ledwie mi rękę podawał. Wiedziałem, że zostałem odsunięty na bok, to nie była żadna tajemnica. Później nie mogłem wrócić do Warszawy. Moczar mi wyjaśnił, że nie mają tam do mnie zaufania, bo jestem zbyt popularny w Łodzi!
– Podobno uratował Pan ulicę Piotrkowską?
– Były naciski, żeby przemianować główną ulicę w każdym mieście na ulicę Stalina. Główna ulica w Łodzi to Piotrkowska, ale jest też mniejsza uliczka, dochodząca do niej, która nazywa się Główna. To zdecydowałem, że jak każą „główną ulicę”, to przemianujemy Główną, a Piotrkowską zostawimy.
– Ale Katowic Pan nie uratował i w 1953 roku przemianowano je na Stalinogród.
– Nie byłem tym zachwycony, to było niepotrzebne.
– Ale dlaczego, według Moczara, był Pan popularny?
– Starałem się mieć dobre kontakty z każdym. Do mnie drzwi były otwarte i dla robotników, i dla profesorów. Z władzami uczelni dobrze żyłem. Kiedy były demonstracje uliczne, to poprosiłem rektorów, żeby wystosowali pismo; niech się wezmą za naukę, a nie demonstrowanie na ulicy. Widzą, co się dla nich robi, a oni tu takie rzeczy wyprawiają! I rektorzy napisali taki uspokajający list.
– Ze studentami miał Pan inne spotkanie.
– Osóbka jeździł po kraju jako premier na spotkania ze studentami i oni mu tam zadawali reakcyjne, kontrrewolucyjne pytania. Tam rozwalanie socjalizmu szło! I zadzwonił do mnie Bierut, i mówi, że na niedzielę jest zaplanowane takie spotkanie w Łodzi, ale on się nie może na to zgodzić, więc w ostatniej chwili zaplanują posiedzenie rządu i żebym ja zastąpił Osóbkę. To spotkanie było w operze. Mnóstwo studentów, pełna sala, na schodach siedzieli. I rzucają te reakcyjne pytania i żądają odpowiedzi. Ja im na to: „Spokojnie, na końcu odpowiem”. Tupali, gwizdali, krzyczeli!
– Byli niezadowoleni, że nie ma Osóbki, a Pan nie odpowiada na pytania?
– Tak jest! Na końcu podzieliłem im pytania na trzy grupy: pozytywne sprawy do załatwienia, do zbadania i trzecia kategoria – do odrzucenia, bo nic nie warte. No, nie mieli racji!
– Dlaczego te pytania były reakcyjne?
– No, proszę ja was, mikołajczykowskie były! Pytania o rząd londyński, o partię! Krytykowali przedstawicieli rządu, władz miejskich! Z dyrektora tramwajów zrobili nic niewartego człowieka, postawili mu zarzuty o jakieś mieszkania. Ja na to, że wierzę dyrektorowi, bo to bardzo porządny człowiek, ale sprawdzę. „I jeżeli on zawinił, to poniesie konsekwencje, ale jeżeli nie, to w stosunku do was wyciągnę konsekwencje!”. A na balkonie siedział Moczar i powiedział, że świetnie to załatwiłem.
– Jak to się skończyło?
– Następnego dnia przyszło do mnie w delegacji trzech studentów, przepraszając, że nie sprawdzili, i ten dyrektor tramwajów jest niewinny. „No widzicie – powiedziałem – nie wyciągnę wobec was konsekwencji, bo sami doszliście do wniosku, że wprowadzono was w błąd, ale to jest dla was nauczka. Napiszcie sprostowanie do Dziennika Łódzkiego, że wycofujecie te zarzuty”. I byli zadowoleni, że im tylko kazałem sprostowanie napisać.
– Ale ci studenci przestraszyli się Pana i Moczara!
– Nie, oni sami zrozumieli, że nie ma co Mijala krytykować, bo im pomagam.
– Nie można krytykować władz?
– Można, ale to było kłamliwe! Fałszerstwo!












Gomułka nie dorósł
 – Jak Pan wrócił do Warszawy?
– W styczniu 1947 roku byłem na przyjęciu u Władysława Kowalskiego w alei Szucha, gdzie mieszkali ludzie z kierownictwa partii. Roman Zambrowski powiedział mi, że Bierut chce, bym został szefem kancelarii prezydenta.
– Wtedy już słabła pozycja Gomułki.
– On, towarzyszu, bronił Tito! No i był przeciwnikiem kolektywizacji wsi. Nieszczęściem Gomułki było to, że nie znał teorii marksistowskiej. Mówił o „polskiej drodze do socjalizmu”, tylko co to była za droga: bez dyktatury proletariatu, bez rewolucji, bez kolektywizacji. Przecież to kompromitacja!
– Ale czy to powód do aresztowania?
– On nie dorósł do problemów, które napotkał. To był rzetelny, uczciwy człowiek, ale się nie nadawał.
– Niezbyt długo był Pan szefem kancelarii Bieruta.
– W 1950 doszło do awantury w ministerstwie administracji. Minister Wolski w rozmowach z ambasadorem radzieckim ostro oskarżał Bieruta, więc postanowiono usunąć go ze stanowiska i z partii. Mnie posłano tam, bym to zreorganizował na ministerstwa gospodarki komunalnej i spraw wewnętrznych. Ja stanąłem na czele ministerstwa gospodarki komunalnej, ale kiedy w 1952 roku Bierut został premierem, wziął mnie na szefa Urzędu Rady Ministrów.
– Spadły na Pana nowe obowiązki.
– Jako szef URM-u zasiadałem w komisji wspólnej rządu i Episkopatu. No i poprosił mnie Franciszek Mazur, i mówi, że ani on jako członek Biura Politycznego, ani Bida, który był kierownikiem Urzędu do spraw Wyznań, nie mogą być ostrzy w rozmowach z biskupami, dlatego poprosił mnie, żebym ja atakował.
– I atakował Pan?
– No, ostry byłem. Wcześniej musiałem się do posiedzeń przygotować. Ja do dzisiaj mam teczkę z materiałami na temat religii, przygotowanymi przez teologów, filozofów, historyków. Urząd im zapłacił za te prace. Sam sobie kupiłem i przeczytałem Pismo Święte, żebym wiedział, o czym rozmawiać.
– Z kim Pan rozmawiał?
– Kiedy kardynał Wyszyński był w odosobnieniu, przychodził przewodniczący Episkopatu biskup Klepacz, sekretarz Episkopatu biskup Choromański i biskup z Płocka, którego nazwiska nie pamiętam. Bardzo dobrze się z nimi rozmawiało, przy kawie, czasami lampce wina.
– Do kardynała Wyszyńskiego funkcjonariusze bezpieczeństwa mówili „proszę pana”. Jak Pan zwracał się do biskupów?
– Nie, z pełnym uszanowaniem, mówiłem „jego ekscelencjo”. Ja chciałem mieć z nimi dobre stosunki i miałem.
Zegarek od Bieruta
 – Wkrótce jednak rozstał się Pan z Bierutem.
– Po dwóch latach, w 1954 roku, Bierut zrzekł się premierostwa i zostawił sobie tylko I sekretarza KC. Zaprosił mnie do siebie i zaproponował, bym kierował kancelarią Biura Politycznego.
– Ale nie przeszedł Pan tam.
– Bo po tygodniu od tej rozmowy Bierut powiedział mi: „Postawiłem waszą kandydaturę na Biurze i byłem zaskoczony nienawiścią, z jaką się wobec was spotkałem”. To pytam, kto przeciwko mnie występował. „Berman, Minc, Zambrowski”. Bierut zrezygnował z mojej kandydatury, bo nie chciał zaostrzać sytuacji.
Po dziesięciu dniach przyszła do mnie jego żona Górska, z którą byłem na ty. I mówi, że „Tomaszowi” jest przykro, że tak się to skończyło, i przyniosła mi złoty zegarek z wyrytym na kopercie napisem: „Kazimierzowi Mijalowi – Bolesław Bierut”. Dałem go na pamiątkę synowi Pawłowi, jak obronił doktorat.
– Dlaczego Zambrowski, Berman, Minc wystąpili przeciwko Panu?
– Bo postawiłem sprawę odpowiedzialności. Przecież Minc odpowiadał za gospodarkę, a jeśli były błędy w polityce rolnej, w kolektywizacji, to za to odpowiadał Zambrowski. I nie poniósł żadnej odpowiedzialności!
– Jakie to były błędy?
– Choćby przymuszanie ludzi do kolektywizacji. Ja byłem za agitacją, nie za przymusem. Tłumaczyłem, że w każdym powiecie powinna być taka wzorowa spółdzielnia, żeby jej państwo pomagało. I wtedy by chłopi zakładali spółdzielnie.
– A Bermanowi czym się Pan naraził?
– Po śmierci Stalina pojawił się problem, kto u nas będzie odpowiedzialny za nadużycia organów bezpieczeństwa. Z Berią w dobrych stosunkach był Berman, więc zaczął się bronić, żeby i jego nie oskarżono, pociągnięto do odpowiedzialności.
– Tylko Berman ponosił odpowiedzialność, a Bierut nie?
– Bierut też ponosił odpowiedzialność. Tak samo każdy z nas, każdy poseł. Ale jeżeli w Biurze Politycznym był podział władzy i za sprawy bezpieczeństwa odpowiadał Berman, to i on odpowiadał za nadużycia. Stosunki między Bierutem a Bermanem zaczęły się psuć po ucieczce Światły, kiedy winą za wszystko, co się działo, próbowano obarczyć Bieruta. Celowali w tym przede wszystkim ci, którzy przyjechali z Moskwy. Kiedyś nie wytrzymałem i spytałem Kasmana: „Kto wam zabronił wystąpić z krytyką sytuacji w organach bezpieczeństwa?!”. A on mi na to, że ze mną nie można rozmawiać.
– Po przegranym starciu z przywódcami partyjnymi wrócił Pan do ministerstwa gospodarki komunalnej i zaczął krytykować samego Bieruta.
– Napisałem do niego memoriał, w którym skrytykowałem politykę gospodarczą, rolną. W sierpniu 1955 roku pojechałem do Wisły, do willi rządowej, tam wtedy wypoczywał też Jakub Berman. A ja napisałem tam list do Bieruta. Zrobiłem to otwarcie, pod nazwiskiem, nie w żadnej frakcji, i wręczyłem go 3 września 1955 roku.
– Wręczył go Pan Bierutowi osobiście?
– Nie, przez Górską.
– Napisał Pan w nim: „Zwracałem się pośrednio do was, na drugi dzień po IV Plenum KC, z prośbą o przyjęcie mnie”. Przyjął Pana wtedy?
– Nie, ale o tym nie będę rozmawiał.
– Jak zareagował Bierut na memoriał?
– Nie było rozmowy. Podziękował mi telefonicznie, powiedział, że wykorzysta ten materiał. Przejrzał mój memoriał i dał do przeczytania członkowi Biura Politycznego Zenonowi Nowakowi. A ja krytykowałem także Nowaka. Kiedyś spotkaliśmy się na imieninach u Kłosiewicza i Nowak mówi: „Ładnie byśmy wyglądali, gdybyśmy tak jak Czesi założyli wszędzie spółdzielnie produkcyjne! Dobrze, że się wycofaliśmy”. Ja go pytam: „Zenon, czy ja mam rozumieć, że jesteś przeciwko spółdzielczości produkcyjnej?!”. „No nie, co ty od razu zaczynasz o teoriach?” Widzicie, on był przeciwko kolektywizacji!
– Krytykował Pan Nowaka?! Przecież on był jednym z liderów „Natolina”.
– No widzicie, a teraz mówią, że my razem byliśmy w grupie natolińskiej!
Syjoniści i szwagier
 – Czy na Pański konflikt z Bermanem, Mincem i Zambrowskim nie wpłynęło ich żydowskie pochodzenie? W swoich artykułach wskazuje Pan na to.
– Zupełnie nie. Z Gomułką też się nie zgadzałem, chociaż był Polakiem.
– Ale nazywał go Pan „szwagrem”?
– Tak u nas mówiono, bo jego żona była Żydówką.
– Gdzie „u nas”?
– W partii tak mówiliśmy.
– I nie było w tym antysemityzmu?
– Mnie obce jest stanowisko antysemickie, bo ja patrzę na społeczeństwo klasowo, nie reakcyjnie. Ja jestem marksistą, a według marksizmu wszystkie narody są równe, także naród żydowski. Nie sprzeciwiałem się Żydom, tylko burżuazji żydowskiej, tak samo jak każdej innej burżuazji. Sam pisałem, że mniejszość narodowa powinna iść z postępem, a jeśli mniejszość żydowska, syjonistyczna, walczy o przywrócenie kapitalizmu, to ciągnie wstecz, czyli ja się z tym nie mogę zgodzić. Syjoniści w Polsce odegrali haniebną rolę, haniebną! Dlatego, że obalili socjalizm. I tego im historia nie zapomni.
Jak Stalin ścielił łóżko
 – Jak Pan przyjął śmierć Stalina?
– No cóż, moja gosposia płakała, ja nie.
– Jak Pan ocenia Stalina?
– Krytykowałem go, ale widzę też pozytywne strony jego działalności. Na przykład doceniam jego rolę w odbudowie Polski. Za jego rządów bardzo zacofana Rosja wyrosła na światowe mocarstwo.
– A miał jakieś wady, popełnił błędy?
– Mówili, że był despotą w stosunku do ludzi, na przykład do Bieruta. Ale to bzdury. Mnie sam Bierut opowiadał, że jak kiedyś pojechał do Moskwy, to Stalin zaprosił go do swojej willi. Bardzo długo rozmawiali, była późna noc i Stalin mówi: to będziecie tutaj spać. „Aż mnie krępowało, jak ścielił mi łóżko, przygotowywał kąpiel, patrzył, czy woda nie będzie za gorąca” – opowiadał Bierut.
– Ten troskliwy Stalin stworzył jednak zbrodniczy system.
– Słuchajcie, wy mi odpowiedzcie. Czy rewolucja francuska nie była zbrodnicza? Czy to nie był terror? Więc trzeba sobie odpowiedzieć, czy można zbudować socjalizm bez żadnej kropli krwi, całkowicie bez przemocy? To bzdura.
– To może nie warto go w ogóle budować?
– Terroru nie popieram, zawsze byłem za tym, żeby tam, gdzie można, ludzi przekonywać, agitować. Owszem, jak są przestępstwa, to trzeba użyć siły.
– A miliony ofiar komunizmu w Związku Radzieckim?
– To są wyolbrzymione liczby. Zresztą pamiętajmy, że z 17 milionów chłopstwa 3 miliony to byli kułacy!
– Których trzeba było wymordować?
– Nie, trzeba było ich wywłaszczyć, no, ale jak się nie zgadzali? Ojciec Gorbaczowa był kułakiem, a jego syn dwa fakultety skończył i obalił socjalizm. Widzicie, czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci.
– Pan za młodu nie nasiąknął komunizmem.
– A teraz jestem komunistą i nie żałuję.
– Pańscy synowie są komunistami?
– Nie, nie należeli do partii. Różne mają poglądy, czasami się z tego śmieję.
– Jak Pan przyjął śmierć Bieruta?
– Byłem przeciwny jego wyjazdowi do Moskwy na XX Zjazd. Do mnie, do ministerstwa gospodarki Komunalnej, przyszła Górska i mówi: „Przyszłam do ciebie prywatnie, bo „Tomasz” jest chory i pyta o twoje zdrowie”. Postanowiłem go odwiedzić. Na to Górska, żebym pojechał od razu z nią na Klonową, gdzie mieszkali. Bierut leżał w łóżku, zbolały, chory. Pytał, jak mi się pracuje, co słychać. Nie wracał do tamtych wydarzeń. No i rozmawialiśmy, że jedzie do Moskwy. Ja mu na to, że skoro się źle czuje, to nie powinien. Bierut mi powiedział, że to będzie ważne wydarzenie, on się musi przyjrzeć, bo „na najbliższym zjeździe my też rozprawimy się z frakcją rewizjonistyczną”.
– Pierwszy raz coś takiego powiedział?
– Nie, pierwszy raz usłyszałem to od niego po ucieczce Światły, kiedy na posiedzeniu aktywu partyjnego skrytykowałem Światłę i tych, którzy mu pomagali: Kasmana, Werfla. Bierut po naradzie powiedział, że jeszcze nie czas, trzeba zachować spokój, ale na najbliższym zjeździe rozprawimy się z rewizjonistami.
– Bierut jednak pojechał do Moskwy na XX Zjazd KPZR.
– I to był błąd. Dla mnie jego śmierć jest tajemnicą. Syn Bieruta, Jan Chyliński, pisze, że podawali mu lekarstwo, które mu szkodziło. A ja pytam, po co on w ogóle musiał leczyć się w Moskwie? Leczył go tam profesor Fejgin, a przecież mógł to robić w Warszawie.
– Wiedział Pan o torturach, morderstwach, o tym, jak się w Polsce traktuje więźniów politycznych?
– Nie wiedziałem! Ja później krytykowałem Jóźwiaka, że przecież był członkiem Biura, przewodniczącym NIK i mógł o każdej porze dnia i nocy skontrolować to, co się dzieje w aresztach. A on mi mówi: „Cholerka, wierzyłem, że jest wszystko w porządku”.
– Trudno w to uwierzyć. Pan też był taki naiwny?
– Ja nie miałem z bezpieczeństwem żadnych kontaktów. Skąd mogłem wiedzieć?
– Wszystkie wróble o tym ćwierkały!
– Ja pilnowałem swojego zakresu pracy. Gdybym wiedział, to postawiłbym tę sprawę, przecież stawiałem sprawy trudne i za to mnie wyrzucali.
– Tajny referat Chruszczowa z XX Zjazdu był dla Pana szokiem?
– No, jednak był. Mnie przyniósł go Alster. Byłem niezadowolony, ale jeszcze wierzyłem, że się w Związku Radzieckim socjalizm utrzyma, była przecież opozycja Mołotowa.
– Z czego był Pan niezadowolony?
– Z referatu, z takiego postawienia sprawy. Bo można było ujawniać, wyciągnąć konsekwencje, ale takie stawianie sprawy prowadziło do rozwalenia socjalizmu. Chruszczow do tego dążył! Główną przyczyną upadku socjalizmu była degeneracja partii, która zaczęła się w Moskwie od KPZR. Stalin jeszcze przed wojną przestał robić czystki, mówił, że to niepotrzebne! I dlatego stracił kontrolę nad partią.
– Całe zło wzięło się z zaniechania czystek?
– Doszło do tego, że w partii robotniczej robotnicy stawali się niczym! A partia musi mieć charakter proletariacki, musi być rewolucyjna.
Jan Kos atakuje
 – Dlaczego w czerwcu 1956 roku w Poznaniu władza wysłała przeciwko robotnikom czołgi?
– Nie przeciwko robotnikom, tylko przeciw organizatorom.
– Kilkadziesiąt osób zginęło!
– To była walka klasowa. Taka sama, jak w czasie rewolucji francuskiej. Jeżeli burżuazja, obalając feudalizm, ścięła na gilotynie kilkadziesiąt tysięcy głów swoich przeciwników, to podobne rzeczy musiały się zdarzyć przy budowie socjalizmu.
– A jak Pan przyjął Październik?
– To był wielki zwrot w prawo od socjalizmu i dlatego byłem mu przeciwny. W 1956 roku na VIII Plenum KC jeszcze przed Gomułką oskarżyłem Zambrowskiego i Alstera o działalność frakcyjną. Oczywiście, wybuchła awantura, chciano mnie wyrzucić z partii.
– Kto Pana poparł?
– Ze mną zgadzali się ludzie zwani grupą natolińską. Już mówiłem, że nie było żadnej grupy natolińskiej, to byli ludzie, którym zależało na utrzymaniu socjalizmu. Do pałacu w Natolinie mógł wejść każdy z członków władz.
– Dojście do władzy Gomułki zakończyło Pańską karierę rządową.
– Na początku 1957 roku zadzwonił do mnie Cyrankiewicz i mówi, że „jest decyzja, że jesteś odwołany ze stanowiska ministra”. Zaproponował mi stanowisko dyrektora Banku Inwestycyjnego.
– W maju 1957 roku powiedział Pan, że polityka Gomułki prowadzi do?
– przywrócenia kapitalizmu. I proszę, czterdzieści lat minęło i mamy kapitalizm! Już po dymisji z rządu, na plenum KC wystąpiłem z krytyką sytuacji popaździernikowej i domagałem się jak najszybszego zwołania nadzwyczajnego zjazdu partii. Kiedy Gomułka podsumowywał plenum, to w dwugodzinnym przemówieniu przez półtorej godziny znęcał się nade mną. Nie zostawił na mnie suchej nitki.
– Mówi coś Panu nazwisko Jan Kos?
– Nie znam.
– Również w maju i czerwcu 1957 roku krążył po kraju list do „towarzyszy komunistów”, podpisany: Jan Kos. Autor zarzucał Gomułce rewizjonizm. Mówiono, że Pan jest autorem tego listu.
– Nie, to nie ja. Nie miałem pojęcia i do tej pory nie wiem, co to za człowiek ten Jan Kos.
– Stracił Pan potem miejsce w KC.
– Mogłem zachować, bo w 1959 roku, przed III Zjazdem, przychodzi do mnie do domu mój znajomy jeszcze z okupacji, I sekretarz województwa warszawskiego Marian Jaworski, i mówi: „Słuchaj, jest taka sprawa. Jeśli złożysz małą samokrytykę, to zostaniesz nadal członkiem KC, wybierzemy cię znowu”. I wyjaśnia, że chodzi o trzy sprawy: niesłuszny stosunek do Związku Radzieckiego, polityki rolnej i odpowiedzialności za działania organów bezpieczeństwa. „Nie chodzi, żebyś pisał dużo, wystarczy parę słów”. Okazało się, że przysłał go Zenon Kliszko. A ja mu na to, że nadal uważam, że moje stanowisko w tych sprawach było słuszne.
– Został Pan w ogóle delegatem na III Zjazd?
– Nie dopuścili mnie!
– Wtedy, w kuluarach III Zjazdu, w marcu 1959 roku, pojawiła się ulotka, która oskarżała Gomułkę o popieranie Żydów.
– Nie mam z nią nic wspólnego, nawet nie wiedziałem, że taka ulotka była.
– Ale wszyscy mówili, że to Pan i Łapot jesteście jej autorami.
– Ani ja, ani Łapot niczego takiego nie napisaliśmy. Nie wiem, kto to puścił. A zresztą, my z Łapotem nie znaliśmy się aż tak dobrze, czasem rozmawialiśmy.
– Przeciwko Gomułce miało świadczyć żydowskie pochodzenie żony. Sam Pan mówił, że nazywaliście go „szwagrem”.
– No ale powtarzam, że z tą ulotką nie miałem nic wspólnego, absolutnie. Ja wtedy nie produkowałem żadnych ulotek.
Radio Tirana nadaje
 – Jak wyglądała Pana praca w banku?
– Doszło do mojego sporu z władzami, bo poleciłem sprawdzić największe inwestycje z planu pięcioletniego 1961-65. Napisałem, że plan inwestycyjny jest nierealny, bo dwadzieścia procent z tych inwestycji nie ma pokrycia finansowego. Oczywiście, zrobiła się wielka awantura, sprawę skierowali do Gomułki, ale on to zbagatelizował. Podobnie było w sprawie kontynuowania budowy Nowej Huty, gdzie wstrzymałem finansowanie inwestycji, bo była nieprzygotowana.
– Jednocześnie nie zaprzestał Pan działalności politycznej. Tym razem już poza PZPR.
– W 1963 roku napisałem broszurę „W walce zwycięstwo. Bierność i milczenie to zguba”, która ukazała się anonimowo. Zrobiła się awantura, wezwali mnie do centralnej komisji kontroli partyjnej. Pytali o broszurę, ale się wyparłem.
– Jak ją wydaliście?
– W Albanii wydrukowali 10 tysięcy egzemplarzy i stamtąd przysłali przez ambasadę. Na początku kontakt z Albańczykami miał pracownik Banku Inwestycyjnego Śnieciński, dopiero potem nawiązali kontakty ze mną.
– Albańczycy byli wtedy bardzo zainteresowani Polską, założyli polską sekcję Radia Tirana.
– Wykorzystywali tam czasem moje materiały. Kiedy już tam mieszkałem, to raz dałem im wywiad, ale nie miałem z nimi nic wspólnego.
– Jak doręczył Pan Albańczykom maszynopis broszury?
– Dostarczył im Śnieciński.
– Twierdzi nawet, że sam to napisał.
– To blagier, karierowicz.
– Po opublikowaniu broszury musiał Pan odejść z banku.
– Minister finansów powiedział mi o decyzji Cyrankiewicza, że w ciągu dwóch godzin mam opuścić bank. Zdążyłem pożegnać się tylko z dyrektorami.
– Co Pan robił po zwolnieniu?
– Przez pół roku byłem bezrobotny. Pensję przysyłali mi do domu, a mieszkałem wtedy przy Nowym Świecie 25. Wchodziło się od podwórka, a na tym podwórku przez pół roku stał samochód i kilka osób zawsze siedziało w tym samochodzie. Kiedy ktoś ode mnie wychodził, to tego człowieka legitymowano; chodzili też za mną.
Po pół roku zadzwoniono do mnie z ministerstwa przemysłu, że mam zostać dyrektorem ekonomicznym w zjednoczeniu przemysłu budowy maszyn ciężkich. To było moje ostatnie miejsce pracy przed wyjazdem.
– Śledzono Pana z powodu działalności politycznej. Źródła podają, że Komunistyczną Partię Polski założył Pan w Albanii.
– To nieprawda, ona powstała 4 grudnia, w Barbórkę, 1965 roku w Warszawie. Zwracali się do mnie ludzie, którzy zgadzali się z moimi poglądami. Wiedzieliśmy, że rządy Gomułki prowadzą do kapitalizmu i doszliśmy do wniosku, że musimy się zorganizować. Wśród założycieli były nie byle jakie nazwiska. Partię zakładało czterech byłych członków KC: Władysław Dworakowski, Hilary Chełchowski, Stanisław Brodziński i ja. Dwóch pierwszych było wcześniej nawet członkami Biura Politycznego.
– Czemu uciekł Pan do Albanii?
– Towarzysze z KC mówili, że jeśli zostanę dłużej w Warszawie, to czeka mnie aresztowanie, zwłaszcza jeśli ukaże się ulotka o powołaniu partii, bo ona ukazała się już po moim wyjeździe. Spytałem, dlaczego mam jechać sam, może pojedziemy z Dworakowskim. Ale mi odpowiedział, że on był kierownikiem ministerstwa bezpieczeństwa i go nie wypuszczą, że łatwiej będzie mi samemu.
– Podobno uciekał Pan w kobiecym przebraniu?
– Nic podobnego. Albańczycy dali mi paszport dyplomatyczny i 13 lutego 1966 roku wyjechałem z Dworca Głównego do Berlina. Na dworzec odprowadził mnie Czesław Blicharski, ten, w którego mieszkaniu odbyło się posiedzenie KRN. Straszny śnieg padał, mroźno było, więc miałem skórzany płaszcz z podpinką, futrzaną czapę i tylko małą teczuszkę, bez walizki, bez bagaży, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Na granicy polsko-niemieckiej okazało się, że Albańczycy popełnili błąd i nie dali mi druczku, który potrzebny był do opuszczenia kraju. Tłumaczyłem na granicy po rosyjsku, że żadnego druczku nie miałem, więc mnie puścili. Z Berlina Wschodniego ambasador przewiózł mnie do Berlina Zachodniego i stamtąd samolotem poleciałem do Paryża. Tam było ciepło, wyglądałem jak spod bieguna, więc kupili mi płaszcz, który do dzisiaj mam. Po dwóch dniach poleciałem do Rzymu i stamtąd promem z Bari do Durres. I już.
Albania Marksem stoi
 – Nie tęsknił Pan?
– Owszem, tęskniłem, ale na to nie ma rady.
– Kiedy się Pan zobaczył z rodziną?
– Dopiero po powrocie, po osiemnastu latach, w 1983 roku. Przez cały ten czas utrzymywaliśmy kontakt. Pisywałem listy, choć nigdy do domu. Cały czas kontaktowałem się też z towarzyszami z KPP. Byłem również redaktorem Czerwonego Sztandaru, który docierał do Polski, tam go powielali. Bezpieczeństwo pilnowało Albańczyków i Chińczyków, więc z moimi materiałami przyjeżdżali do Polski towarzysze z Austrii, Niemiec, Francji, krajów skandynawskich.
– Czym Pan się zajmował?
– Dużo czytałem. Spotykałem się z przedstawicielami wszystkich partii komunistycznych, którzy odwiedzali Albanię. Zastępca Mao, Kan Szen, jeszcze pod koniec 1966 roku zaprosił mnie na miesiąc do Chin.
– Gdzie Pan mieszkał w Albanii?
– Miałem willę w Tiranie, sam tam mieszkałem. Rano przychodził kucharz. W ogrodzie był domek dla pracownika bezpieczeństwa, a po ogrodzie chodził jeszcze jeden żołnierz. Dopiero jak się poróżniliśmy i postanowiłem pojechać do Chin, wzmocnili posterunki na ulicy i w podwórku, a poza tym odcięli mi telefon. Wcześniej jednak wszystko było w porządku. Wychodziłem na spacery, jeździłem po całej Albanii. Ciepło, dobry klimat.
– Z czego Pan tam żył?
– Pieniędzy nie dostawałem, ale za wszystko płacił albański pracownik partyjny. Nigdy nie wychodziłem bez oficera ochrony.
– Spotykał się Pan z Enverem Hodżą?
– Wiele razy. Jak tylko przyjechałem, odwiedził mnie razem z drugim sekretarzem, Ramizem Alią. Hodża bardzo wiele zrobił dla Albanii. Po wojnie odbudował ten zacofany kraj, rozwijał rolnictwo, zakładał winnice, budował drogi, koleje…
– …i milion schronów.
– No tak, to śmiesznie wyglądało. Ale trzeba mu oddać, że za jego rządów kraj się całkowicie zmienił na lepsze. Rozmawialiśmy, on pytał mnie o opinię. Na przykład o likwidację ministerstwa finansów, bo chcieli, żeby bank wszystko załatwiał. Powiedziałem, że to niesłuszne i zrezygnowali z tego pomysłu. Oni też trochę nie w porządku postępowali z religią. Ja stoję na stanowisku marksistowskim, że bzdurą i niedorzecznością jest walczyć z jakąkolwiek religią – chodzi tylko o odsunięcie kościołów od polityki, od państwa.
– W końcu jednak poróżnił się Pan z Albańczykami. Oskarżyli Pana o rewizjonizm?
– …gorzej, o antymarksizm!
– Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Pan, który dotychczas walczył z rewizjonistami, trafił na twardszych od siebie i dla nich Pan był rewizjonistą.
– Dobrze, ale jak widzę, że oni mówili jakieś niedorzeczne, bzdurne teorie, to nie mogłem milczeć. Ja się ani trochę nie czułem rewizjonistą, broniłem marksizmu.
– Do czego doprowadziły te spory?
– Wiedziałem, że do kraju nie mogę wracać, ale w Albanii też nie mogę zostać. Złożyłem wniosek o azyl w chińskiej ambasadzie. Zgodzili się.
– Albańczycy o tym wszystkim wiedzieli?
– Nie. Miałem ogromne, ogromne kłopoty z wyjazdem, bo Albańczycy przez miesiąc odkładali zgodę na mój wyjazd. Nawet sam przelot miałem z przygodami, ale w końcu szczęśliwie, przez Bukareszt, wylądowałem 1 lipca 1978 roku w Pekinie.











Przyjaciel Chin
 – Już Pan wspominał, że nie była to Pańska pierwsza wizyta w Chinach.
– Tak, jeszcze podczas mojego pierwszego pobytu w 1966 roku przyjął mnie Mao. Był dla mnie bardzo miły, rozmowę zaczął od filozofii, od Arystotelesa, powoływał się na filozofów niemieckich. Potem przeszedł na sprawy polityczne. Bardzo przyjazne kontakty miałem z Zhou Enlaiem – zawsze podczas moich wizyt zapraszał mnie na kolację.
– Nie miał Pan kłopotów z przyzwyczajeniem się do Chin?
– Nie, mieszkałem w dzielnicy willowej Pekinu, jadałem, podobnie jak w Albanii, to samo, co ludzie tam żyjący. Byli bardzo gościnni, proponowali dania europejskie, ale nie chciałem. Kiedyś, kiedy już mieszkałem w Pekinie, przewieźli mnie specjalnie do Kantonu na spotkanie z profesorem Brusem, który chciał się ze mną spotkać.
Zresztą trochę mnie to zdziwiło, bo owszem, znaliśmy się, ale nie przyjaźniliśmy. Wiedziałem, że jego żoną jest Helena Wolińska, którą znałem jako żonę Jóźwiaka jeszcze z okupacji. To była dzielna kobieta, energiczna, bardzo cenna osoba. Przyjaźniła się z moją żoną, spotykaliśmy się.
– Słyszał Pan o oskarżeniach pod adresem Wolińskiej?
– O wszystko można ludzi oskarżać, każdemu można łatkę przypiąć? To zawracanie głowy. Ja do tej pory mam o niej jak najlepsze zdanie. Bardzo dobrze pracowała i w czasie okupacji, i po wojnie.
– Wróćmy do chińskiego spotkania z Brusem.
– Myślałem, że przyjechali razem: Brus z żoną, i dlatego się chcieli spotkać. Spotkaliśmy się w Kantonie z samym Brusem, w luksusowym pałacu. Pytał mnie o Chiny, przekazałem przez niego Wolińskiej pudełko świetnej herbaty.
Po dwóch tygodniach na kolację prosił mnie Hua Kuofeng, następca Mao. Bardzo miły był, częstował winem, wódką. I on mówi, że był u nich Brus, który im powiedział, że Mijal lepiej broni Chin niż Chińczycy. Ich sympatia do mnie jeszcze wzrosła.
– Z Chińczykami też zaczęły się psuć stosunki?
– Nie było żadnego konfliktu. Wręcz przeciwnie, doceniali mnie, poprosili o przygotowanie trzydniowej narady na temat polityki inwestycyjnej, bo przecież pracowałem w banku.
– Co Pan myślał o „Solidarności”?
– Jak najgorzej, że to rozkład socjalizmu, zdrada, oszukiwanie robotników przez burżuazję. Socjalizm w Polsce obaliła „bermanowszczyzna” z „Solidarności” i z aparatu władzy: Kiszczak, Jaruzelski, Kwaśniewski.
– Jak Pan zareagował na stan wojenny?
– Myślałem, że oni będą bronić socjalizmu, a oni tylko chcieli uspokoić nastroje, i kiedy do władzy przyszedł Gorbaczow, to już otwarcie zabrali się za jego niszczenie.
– To czemu Pan wrócił do Polski?
– Co prawda utrzymywałem kontakty z Polską przez europejskie partie komunistyczne, ale czułem się odizolowany od kraju, a działy się wielkie rzeczy. Dlatego w 1983 roku wyjechałem do Paryża i nielegalnie wróciłem do Polski. Pomogli mi komuniści europejscy i ja ich nie zdradzę. Nie powiedziałem w bezpieczeństwie i nie powiem teraz.

-Kiedy Pan przyjechał do Warszawy?
– W połowie 1983 roku. Zamieszkałem u znajomych towarzyszy. Aresztowano mnie 16 listopada 1984 roku, po prawie półtora roku od powrotu do kraju. Wtedy też zatrzymali żonę i synów, mnie trzymali trzy miesiące. Wypytywali, co robiłem na emigracji. Miał ze mną rozmawiać Kiszczak, ale doszli do wniosku, że ze mną nie ma o czym gadać.
– Pojawiła się plotka, że będą chcieli Pana wrobić w zamordowanie księdza Popiełuszki.
– Dopytywał mnie o to dyrektor departamentu śledczego w MSW, ale szybko się zorientowali, że się nie uda zmontować takiej prowokacji.
Bagno sprzedajnego lumpenproletariatu
 – Kiedy rozwiązała się KPP?
– Zakończyliśmy działalność 25 czerwca 1997 roku, bo tak oczerniono komunizm, że nie było sensu kontynuować, a jeszcze weszła ta konstytucja z zakazem partii komunistycznych. Nawet robotnicy uwierzyli w te obelgi. Powiedziałem towarzyszom, żebyśmy sobie nie zawracali głowy nazwami i trzeba postawić na partię czysto robotniczą – Polską Partię Klasy Robotniczej.
– A Związek Komunistów ‘Proletariat’?
– To zawracanie głowy! To przybudówka, frakcja SLD. Powołał ich przyjaciel Rakowskiego. Proponowałem im zmianę nazwy i wspólne budowanie partii klasy robotniczej, ale to nie są żadni komuniści! Bo tak to już jest, że jak się ktoś odrywa od proletariatu, to znajduje się w bagnie sprzedajnego lumpenproletariatu. Tacy są i Miller, i Manicki, i Krzaklewski.
– A Wałęsa? Przecież był robotnikiem.
– To lump! Oni wszyscy to wrogowie postępu!
– To kto jest w Polsce przyjacielem postępu?
– Ci, którzy walczą o obalenie kapitalizmu. Ja na przykład. Problem polega na tym, że robotnicy bez organizacji są niczym – to słowa Marksa. I robotnicy powinni się zorganizować. Ale ja mam już 91 lat i nikt nie może ode mnie wymagać, bym poszedł i za nich to zrobił. Bo ja ledwie łażę, o lasce tylko.
Rozmawiał Robert Mazurek
Nowe Państwo - 2001




radio Tirana nadaje:

Gomułkowszczyzna to titoizm. Tito nie wahał się wymordować ćwierć miliona ludzi, w tym członków KC, generałów i przywódców klasy robotniczej. Na instruktorów do obozów koncentracyjnych przyjął esesowców. Gomułka także nie zawaha się zrobić tego samego. To chytry i zdecydowany wróg. Gdy poczuje grunt pod nogami, zbuduje obozy koncentracyjne i będzie mordował komunistów.

Obnażenie przed społeczeństwem polskich syjonistów, pokazanie ich perfidnej roli oraz powiązań z międzynarodowym ruchem syjonistycznym pozwoliło Moczarowi wystąpić na pewien czas w roli nowego uzdrowiciela Polski Ludowej. Pomimo płytkości tej polityki, wyrażającej się brakiem ideologicznego rozprawienia się z tymi siłami, potrafił on jednak przy użyciu potężnego aparatu MSW oraz środków masowego przekazu wytworzyć odpowiednią atmosferę wiary w wodza oraz uzyskać chwilowe osłabienie pozycji syjonu.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz