11 cze 2014

Polska Ludowa, czyli gdzieś po środku























Tekst zaczerpnięty z bloga Gibon's World

Autor: Jerzy Gątarz



Strasznie nieprzyjemna pogoda się za oknami zrobiła, ludzie coraz bardziej szczęśliwi, bo dni do urlopu odliczają, młodzież popija w okolicznym parku, świętując koniec roku szkolnego, czyli 10 miesięcy ciężkiej i wytężonej pracy w większości do niczego nieprowadzącej, a zniesmaczony tym człowiek w domu się zamyka i telewizor otwiera. A tam festiwal z Opola nadawali, ten co wizytówkę rodzimej rozrywki w poprzednim systemie stanowił, a dziś, mimo że park jurajski przypomina, to wciąż jest oglądany i w internetach komentowany i to nawet przez takich co skorzystali z łaski późnego urodzenia, tamtych czasów nie doświadczywszy.


 Marne te gusta ludzie mają – pomyślał autor, delektując się swoją cywilizacyjną wyższością, po czym przełączył na „Nie lubię poniedziałku”, co to niby dla bardziej wyrafinowanych jest przeznaczony. A potem uświadomił sobie, że my wszyscy trochę niewolnikami poprzedniej epoki jesteśmy i to mimo, że tak wielu źle o tych czasach publicznie się wyraża. W totalnej krytyce Bracia i Siostry z prawicy się wyróżniają, bo dla większości z nich opozycja wobec PRL stanowi element tworzący ideową identyfikację. A ponieważ ów kościół jest piszącemu najbliższym, wszak postępu i rewolucji nie trawi, to smutek serce wypełnia, że tak wielkie pomieszanie tam panuje, a kapłani rewolucyjne obrzędy odprawiają. Mając to na uwadze, grafoman postanowił zadedykować swemu potencjalnemu kościołowi kilka uwag banalnych, ale jak widać, nie zawsze łatwo przyswajalnych








 1. PRL był jakąś tam formą państwa polskiego, z bardzo ograniczoną suwerennością, a w pierwszej fazie swego istnienia prawie jej pozbawioną. Oczywiście pole manewru polskich komunistów zależało od okoliczności, ale nie jest prawdą, że zawsze wszystko z Moskwy było sterowane. Polska nie była najbardziej „niezależnym” od Wielkiego Brata państwem bloku, bo palmę pierwszeństwa Rumunia Ceasescu dzierżyła, ale chyba niewielu współczesnych chciałoby zamiany dokonać. No i najbardziej autonomicznym wobec Moskwy był ten co najbardziej komunistyczny czyli Gomułka i niewykluczone, że za to swoim stanowiskiem w końcu zapłacił. A jego następca, taki europejski i modernistyczny, już dużo bardziej spolegliwym pozostawał. Czyli nie Generalne Gubernatorstwo i nie zawsze bywało tak samo.

 2. XIX-wieczna rodzima „myśl prawicowa” na piedestał wyniosła konieczność walki o podtrzymanie substancji narodowej, walki nie mieczem a działaniami politycznymi, tak by doczekać odwrócenia niesprzyjającej koniunktury politycznej. Ponad 100 lat czekali, zazwyczaj z gorącymi insurekcyjnymi głowami przegrywali, ale czasami nawet jakieś małe, choć krótkotrwałe sukcesy odnosili, jak ten książę Drucki-Lubecki co za industrializację Królestwa się zabrał. Jak to się ma do czasów nam bliższych? Ano tak, że ponad 4o lat Polski Ludowej do realizacji tego celu się całkiem nadawało, a poczucie świadomości narodowej nie tylko nie zmalało, ale nawet wzrosło, niekoniecznie zgodnie z wolą rządzących, choć i tu różnie bywało. Czyli było źle, ale naród jakoś trwał i czasami się rozwijał.









 3. Nie było to wcale tak, że główna niekomunistyczna siła narodu, czyli Kościół Prymasa Wyszyńskiego była tak strasznie antypeerelowska. Antykomunistyczna tak, antypeerelowska juz niekoniecznie, bo jego przywódca, posadę interrexa dzierżąc, zdawał sobie sprawę z geopolitycznej sytuacji Polaków i wielokrotnie podkreślał, że obawia się kolejnego rozbioru. Do tego drodzy przyjaciele z prawicy często zapominają, że rolą kościoła nie było i nie jest dążenie do przemian demokratycznych oraz etycznego liberalizmu, tylko wskazywanie wiernym drogi ku zbawieniu. Czyli kompromis i trwanie, tak wyglądała strategia jego ówczesnego lidera, który choć kłócił się strasznie z towarzyszem Wiesławem podczas słynnych spotkań, to znał granice, w których wszyscy ówcześni polityczni gracze operowali.














 4. Tragizm wojennych losów Polski nie polegał wcale na jakiejś wielkiej zdradzie Zachodu, a na praktycznym uświadomieniu, że suwerenny byt państwowy między totalitaryzmami nie miał szans na istnienie. Nasze, tak dziś idealizowane 20-lecie było tylko chwilowym kaprysem historii, ot błyskiem szczęścia, trafieniem 6 w geopolitycznym lotto. Tyle, że później wszystko do normy powróciło, a jeden z dwóch głównych beneficjentów globalnego konfliktu karty w sprawie polskiej rozdawał. I paradoksalnie, narzucając terror, protektorat i niewydolny system gospodarczy jednocześnie przeniósł Polskę na zachód, może cynicznie, ale i na trwałe. W ten sposób marzenie polskiej narodowej prawicy się wreszcie ziściło, a współczesna zdaje się tego wciąż nie dostrzegać. Bo gdyby było tak jak chcieli Brytyjczycy to większość Wrocławia Breslauem by było, a linia Curzona na wschodzie i tak pozostała. Czyli warto pamiętać, że z tej wojny to nie tylko same straty, ale i jakieś pozytywy wynikły, a i każda Polska w tych okolicznościach byłaby przez lata geopolitycznym zakładnikiem każdej Rosji, bo bez Ziem Odzyskanych rozwijać by się nie rozwijała.





 5. Polska komunistyczna różną bywała i wszystkiego do jednego wora wrzucić się nie da. Trudno zaprzeczyć, że polscy komuniści bardzo się do 56 roku starali, by raj tu uczynić na modłę sowiecką, choć nigdy nie zdecydowali się na powszechną kolektywizację czy likwidację kościoła. Tyle, że czasy się zmieniły i od Października rozpoczął się długoletni proces detotalizacji, czasem powodowany przez władzę, a stale inspirowany przez nacisk oddolny, społeczeństwa które „wydrapywało” sobie szczeliny w murze systemu. Aż w końcu przyszła dykatura wojskowych i wraz z nią kompletna deideologizacja systemu, który u swego schyłku żadnego komunizmu nie przypominał. I niewiele do rzeczy ma, że po 1956 r zgładził on kilkaset osób, wielu kariery i kręgosłupy łamiąc, bo to każdy zamordyzm potrafi, a  totalitaryzm dużo bardziej ambitne zadania sobie stawia, takie by ulepić nowego człowieka i mobilizować go ideologicznie do budowy wyśnionej rzeczywistości. Czyli ewolucję warto dostrzegać i pojęć nie mylić.








 6. Każdy konserwatysta, w odróżnieniu od rewolucjonistów, atencję dla przeszłości żywi i ciągłość procesu dostrzega. Naturalnie trudno by brat z prawicy PRL afirmował, ale poza krytyką warto i o lepszych owocach pamiętać. Szczególnie, że po tych 25 latach wolności tradycyjna rodzina nam się rozpada, uczeń tłucze kijem swego nauczyciela, szkolnictwo wyższe zamieniło się w przechowalnie ludzi, z których większość nigdy wcześniej by się tam nie znalazło, a emigracja za chlebem przerosła już dawno tę z lat 80. nad którą tak ówcześni opozycjoniści, co dziś syci i weseli, ubolewali. Czyli krytykujmy kiedy potrzeba, ale czarnej dziury nie drążmy, bo za chwilę i nas do niej wrzucą. No i zawsze oczadzieć łatwo, a potem na ławce z rewolucjonistami się znaleźć, a oni prędzej czy później swoją logikę narzucą.









 Czy ktoś z Braci i Sióstr weźmie do serca te słowa? Bardzo wątpliwe, wszak to jakaś nuda, a nic tak nie przeszkadza w oglądaniu starych polskich seriali jak garść komunałów autorstwa przerażonego nadchodzącą zimą człowieka. Ale pamiętajmy, że choć mrozy największe ze wschodu przychodzą, to tak było od wieków, długo przed tym jak komunizm tam zainstalowano.



























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz